kilka kresek powyżej zera



Jeden z pierwszych cieplejszych dni. W głośnikach gra Madonna, a ja wywijam do rytmu jej przebojów, aby zaraz przejść do etapu frustracji i rzucania nie tylko brzydkimi słowami. Mimo słoneczka denerwuje i bawi jednocześnie absolutnie wszystko - smar na rękach, to, że nie umiem się wpinać, a już wywaliłam dużo pieniędzy na spd-sl, nieumiejętność wypożyczenia roweru miejskiego, którym w końcu mogłabym dojeżdżać na uczelnię jak człowiek, a nie jak sardynka w puszce...

Nowe buty są piękne, białe, mają rzepy i klamrę, a w dodatku były względnie tanie (jak na sprzęt sportowy). Pomiędzy kolejnymi próbami użycia ich zgodnie z zastosowaniem i filmikami jak właściwie powinno się to robić, podjadam sobie czekoladę. Bo, jak wiadomo, jak się chce, a nawet musi się schudnąć, to je się czekoladę, szczególnie taką, którą dostało się za buty do biegania (te ładniutkie, różowe). Legginsy i druga para butów zerkają na mnie spod szafy, ale nieszczególnie mam ochotę je wyciągać. Nieszczególnie mam ochotę na cokolwiek, no, może poza założeniem tej zielonej wiosennej kurtki, która za sprawą rodzicielki pewnie niedługo wyląduje na śmietniku, wzięcia jakiegoś przypadkowego roweru, nawet niekoniecznie mojego (w akcie desperacji chwyciłabym nawet ostre czy fatbike'a) i pojechanie w miasto. Już niedługo, jeszcze troszeczkę, a będzie jeszcze cieplej, na tyle ciepło, że wieczory i noce będę mogła spędzać nad Wisłą, niekoniecznie w towarzystwie, ale w terenie. No bo ileż można siedzieć w domu?

Planowałam dziś pójść pobiegać, aby wyrzucić z siebie wszystkie frustracje ostatnich dni, spowodowane nie tylko życiem codziennym, ale też masą nowych emocji i wrażeń, które - koniec końców - chyba były zupełnie niepotrzebne. Ot, taka iluzja normalności. Najtrudniejsze jednak w tym moim bieganiu jest wyjście z domu. No, może wygrywa z tym jeszcze podniesienie się z krzesła/kanapy/podłogi. Potem jest już tylko z górki, a po którymś kilometrze mózg się wyłącza i właśnie ten stan lubię najbardziej, bo przynajmniej na jakiś czas literatura, życie codzienne, różne dziwne znajomości i relacje, a nawet rowerki, są gdzieś daleko, a ja skupiam się tylko na tym, żeby jakoś przeżyć. Ostatnio czuję potrzebę treningu - jakiegokolwiek, na czymkolwiek, który przetyra mnie tak, że nie będę wiedziała jak się nazywam.

Chyba jednak założę te buty i przynajmniej na pół godzinki wyłączę rzeczywistość.

Komentarze

Popularne posty